„Listy” to fikcja literacka (nie prywatna korespondencja). Trochę listów w życiu napisałem, a niektóre mi je (nawet) uratowały. Lubię tę formę.
12.04.2014
Droga Kate,
odnalezienie Ciebie było swoistym przypadkiem. Bardzo miłym przypadkiem, swoją drogą. Moja kąśliwą uwaga i rozpoczęcie wymiany myśli o lokalnej rozgłośni radiowej, to tylko początek wymiany słów, która przeobraziła się w serię przypadkowych (można tak rzec) spotkań. Te zamieniliśmy we wspólny czas, w którym piszę do Ciebie nigdy nie wysłany list. Ty w moim wyobrażeniu kręcisz tyłeczkiem przy aneksie kuchennym wspólnego mieszkania, szukając kieliszków do otwartej butelki czerwonego, które czeka, łapiąc oddech…
Pamiętasz jak jeszcze leżałem w szpitalu? Do zabiegowego szedłem tak cholernie długo, że myślałaś, że Cię olałem? Nie wspominamy tego czasu, ale w sumie to trochę masz rację- nie ma czego. Musisz jednak wiedzieć, że pojawienie się drobnej słodkookiej kobiety na zakrzywionym horyzoncie mojego życia było punktem zwrotnym. Takich punktów miewałem sporo- pewnie, ale nigdy tak znaczącego. Kiedy zachowywałem się jak dupek, a Ty patrzyłaś tymi swoimi wielkimi, mysimi oczami na mnie tak, że miękłem momentalnie i czułem wyrzuty sumienia na samo wspomnienie wypowiedzianych słów.
Kiedy pierwszy raz wracałem ze spotkania z Tobą, to przez całą trasę pisałem do moich przeleciółek, że to „ten czas” kiedy znikam z planety i z długich nocnych rozmów. Odwróciłem się od świata, który chciał mnie już tyle razy wypierdolić z rowerka. Po prostu- postanowiłem wejść na czysto w to co tworzyliśmy. Czytałem wtedy Cliva Barkera… Zupełnie jakby to było wczoraj, a tu już, tuż tuż, kolejna wspólna rocznica… Poznaliśmy się w szpitalu, a Ty jedyna potrafiłaś wprowadzić mi przez nos to, co inne tylko potrafiły wpychać wszystkimi innymi otworami, nie patrząc na mnie, moje zachowania i emocje.
Sekrety nigdy Cię nie interesowały, za co jestem bardzo wdzięczny. Przestrzeń i totalne zaufanie. Uwielbiam, że nie drążyliśmy specjalnie. Skupialiśmy się na tu i teraz, jakby… Jakby to miało się zakończyć w każdej chwili. W ten sposób wchodziłem coraz głębiej w Twoją toń. Pochłonęła(ś) mnie.
Na początku bywałem zazdrosny, ba: nadal bywam. Ty też bywasz… Wiesz, że to co się działo w hotelu Urlich, powinno tam zostać? Nigdy nie zostaje. Wypływa przez pisane teksty. Jednak regularnie tam wracam. Co jak co, ale w starym pokoju, w którym mieszkałem najlepiej mi się myśli i pisze. No i nadal można tam palić, co już dziś nie jest tak oczywiste. Jeff gotuje na dole wciąż jakieś gówno, dałbym sobie rękę uciąć, że ze szczurów, których w ścianach hotelu nie brakuje (czuć je w pomieszczeniach, a przy odrobinie skupienia nawet słychać). Pokój moich wolnych myśli też się niewiele zmienił. Koło Twojego zdjęcia, które wisi tutaj od nie dawna, na ścianie pokrytej starą i odklejającą się tapetą nadal wiszą plakaty ze szkolnych lat. Poukładane w wysokie stosy książki powinny trafić na półki, może kiedyś… Centrum mojego otoczenia to stare i pełne naklejek biurko, przy którym uczyłem się czytać. Dziś służy mi jako miejsce pracy. Stoi pod ścianą przy skosie, w którym okno dachowe jest jednym z dwóch źródeł światła dla trumiennego pomieszczenia. Wąskiego i długiego. Drugim jest ta stara lampka na blacie. Mój pierwszy laptop, nigdzie nie zniknął- służy mi jako maszyna do pisania. Bez dostępu do sieci, z nowym szybkim dyskiem SSD i awaryjnym zewnętrznym (na którym zawsze robię kopie) służą świetnie. Popielniczka leży po lewej stronie. Po prawej kubek czarnej i kurewsko słodkiej kawy. Krzesło mi wchodzi w kościsty tyłek, ale już pieprzyć to. Wiem, że nigdy tu nie byłaś. Nikt tu nie przychodzi. Przecież to miejsce nie do końca istnieje…
Często wracam myślami do terenów dożynkowych w Twoim rodzinnym mieście. Do przesiadywania na tych metalowych konstrukcjach przy szkole. Do rozkwitającej miłości. Wracam do nieporozumień, do smutków, no i godzenia się- oczywiście. Do wspólnie spędzonych chwil na rozmowach, do tęsknoty i wymiany wiadomości. Setek, tysięcy, setek tysięcy znaków. Do rozmów o niczym, wygłupów i tego całego poznawania się. Do pierwszego dotyku naszych ust. Do ostatniego dotyku skóry Twojego boku. Do wspólnych zdjęć. Do zdjęć, które Ci wykonałem. Do pierwszych słów i do tych ostatnich. Błądzę myślami, jak zwykle…
Tak bardzo chciałem się Tobą zaopiekować, że zapomniałem o tym ile sam potrzebuję pomocy i opieki. Nie zawiodłaś mnie w żadnej z tych spraw, czego pewnie nie można powiedzieć o mnie. Trzeba mieć to coś, żeby pomóc komuś, kto jeszcze nie wie, że takiej pomocy potrzebuje. I Ty to masz. Spędzam z Tobą dni, uczysz mnie wciąż nowego. Kleję te słowa, w wiadomość, tak przywykłem się komunikować… W sumie to napisaliśmy do siebie setki tysięcy listów. Takich bardzo króciutkich, ale jednak. Zawsze lubiłem pisać i dyskutować z Tobą. Fascynuje mnie Twoja wiedza i zainteresowanie tematami, które są mi totalnie obce. Kontrastowy punkt widzenia, argumentacja. Inteligencja. Jesteśmy różni, a jednak to nas do siebie przyciągało. Ta chęć poznania się. Sięgnięcia nieco głębiej. Dopada mnie myśl, że nie wiem kiedy odczytasz tę wiadomość, nie wiem czy w ogóle będzie na to szansa.
Wydaje mi się, że jesteśmy silniejsi z każdym nowym dniem. Z każdą różnicą zdań. Z każdą dyskusją i trudną sytuacją. Z każdą szczęśliwą chwilą. Silniejsi w tym, co nas połączyło kiedyś… Oczywiście, na każdym etapie wspólnego bycia, może się okazać, że masz lepszą wyobraźnię. Codzienność nie pozostawia zbyt wiele przestrzeni na wspólną romantyczność.
Na przestrzeni tych wszystkich przeżytych wspólnie lat widzę jedną bardzo ważną rzecz. Zmieniamy się. Bardzo się zmieniamy. Jesteśmy dziś zupełnie innymi ludźmi, niż ci którzy wspólnie dojrzewali. Wspólnie dochodzili. Do przemyśleń życiowych, też. Od razu dostałem myślową kontrę, w Twoim wykonaniu: „byliśmy przecież dzieciakami”. No tak, a jednak na siebie trafiliśmy i jakoś się wzajemnie powyciągaliśmy z różnych gównianych sytuacji. Ja czuję się lepszy. Bardziej świadomy i samodzielny. Spokojny. A Ty? Lubisz sportowe porównania, a ja ich ni chuja nie rozumiem. Ale podejmuję rękawicę. Uważaj…
Gramy do wspólnej bramki, chociaż nie znam zasad gry. Podobno często fauluję, ale sędzina nigdy nie odgwizduje przewinień. Pizda z niej. Czasem musisz wykończyć akcję solo, a czasem siedzisz na ławce rezerwowych. Nasze role w drużynie się dość dynamicznie zmieniają. Od fizjoterapeutów, po chłopców z wodą i ręcznikami, a na pozycji samego trenera kończąc (a czasem zaczynając). Uwielbiamy oglądać powtórki wspólnych zwycięskich akcji, ale też porażek. Te drugie wykorzystujemy do poprawienia gry w przyszłości. Ty z pewnością, bo ja mam wrażenie, że ciągle biegam jak ten kretyn, żeby zrozumieć po co uganiamy za tym kawałkiem skóry wypełnionym powietrzem.
Rozumiem za to mechanizmy, które się wytwarzają w związku po czasie. Zaskakiwanie i odkrywanie jest już daleko z tyłu. Tak przynajmniej mogłoby się wydawać, a okazuje się, że każdego dnia mnie zaskakujesz. Dałbym sobie rękę uciąć (który to raz?), że masz podobnie (sam siebie zaskakuję). Bo zmieniamy się, rozwijamy, myślimy inaczej. To fascynujące jak wiele jeszcze będę mógł się od Ciebie nauczyć i dowiedzieć o życiu. Życiu tych dorosłych. Tych odpowiedzialnych. Tych co nie mają czasu na uciekanie myślami tak daleko, jak ja to robię.
I jedno jest pewne. Najtrudniejsze. Najtrudniejsze do zaakceptowania. Koniec nadejdzie. Koniec, którego się spodziewaliśmy, którego nie sprowokowaliśmy, ale też nie obiecaliśmy sobie, że nigdy nie zawita. Trudno mi nie wspominać, tego upalnego maja… Ale jeśli już jest po wszystkim, to pozostają wspomnienia. Bolesne- bez względu na to, czy się tak zmieniliśmy, że nie nadążyliśmy za sobą, czy któreś z nas odeszło dla… Dla wszystkich żyjących.
Być może odpowiedzi na pytania z listu, pojawiają się miedzy znakami jego treści. Być może liczę na odpowiedź, a być może po prostu żegnam się. Być może odpowiedź już dawno ujrzała światło dzienne. Być może usprawiedliwiam własną nieobecność, podczas przebywania obok. Być może dziękuję. Być może przepraszam. Być może piszę, że rozumiem. Być może tęsknię. Być może wcale tak nie jest, jak jest. Być może, można usunąć i nadal zachować sens wypowiedzi. Tylko mam wrażenie, że punktacji tenisa i emocji skoków narciarskich, to ja nigdy nie zrozumiem- być może.
PS
wiem, że umarłem
Dodaj komentarz