Od pierwszego zgniłego liścia i jeszcze ciepłych deszczowych dni jesieni nosiłem się z zamiarem sklecenia kilku zdań na blogu. Poszło mi wybitnie dobrze, bo szesnastego grudnia (w przerwie kawowej) usiadłem do przelania paru myśli.
Było to dokładnie drugiego października, gdy szedłem alejką pełną drzew. Zapach zgniłych liści, miękkie szare światło i przelotny deszcz budzący komórki skóry do życia i mój uśmiech… Wtedy właśnie pomyślałem pierwszy raz „Już myślałem, że nie nadejdziesz”. Zachwyt przedwiośniem to nic, w porównaniu do mojego zachwytu nadejściem jesieni. Technicznie nadal było lato, ale ja już oczyma wyobraźni widziałem piękną Pannę Jesień.
Jesteśmy w Polsce po pierwszej fali zimy tej jesieni. Sypało pięknie, nawet nieznośnie długo biała powłoka się utrzymywała. Dziś już bez śladu po pierzynce ukrywającej brud i psie gówna. Czekają nas święta bez śniegu, ale prawdopodobnie zasypie nas na przełomie roku.
Wykonuję w ostatnim czasie znów nieco więcej zdjęć na tradycyjnym nośniku. Bardzo lubię proces i wiarę w uwiecznienie tego co się widziało. Ustawiam kadr, ustawiam parametry fotografii i uwalniam migawkę. Wykonuję też więcej zdjęć aparatem otworkowym, prostota bezobiektywowego pudełeczka nadal mnie urzeka. Wyrażenie obrazem jest nieodłącznym elementem mojego jestestwa, jestem tego absolutnie pewien. Trochę jak sporadyczne spisanie myśli tutaj.
Co dalej? Tylko czas pokaże.
Dodaj komentarz