Bez sen s, nadaje jakiś priorytet. Jakiś kierunek i… Powoduje, że warto robić coś. Trochę jak z pochyleniem się nad klawiaturą, żeby zapisać kilka słów. Równie dobrze, to może być zmuszenie się do wstania z łóżka. Jedzenia. Zmuszenie do snu, czy… Życia.
Bez.
Gdybym miał namalować taką codzienność, to byłby to obraz gościa z ciężką kulą, na łańcuchu przyczepioną do szyi. Wpieprzony do basenu wątpliwości. Kula ciągnie nieszczęśnika na dno, ale łańcuch jest wystarczająco długi żeby nos wystawał nieznacznie ponad taflę wody. Zobacz jak wspina się na czubki point, wszystko żeby tylko się nie utopić. Frajer. Kolejny obraz przedstawiałby tego samego człowieka, który nurkuje po to, żeby kulę szarpnąć nieco dalej. To się udaje, ale tak zaburza taflę wody, że część niej wpada do płuc domagających się powietrza. Proces ten się powtarza.
Czasem ktoś rzuca w nieszczęśnika kołem ratunkowym, powodując że wpada ponownie pod wodę, albo wzburzona tafla uniemożliwia zaczerpnięcie powietrza. Czasem ktoś robi mu zdjęcie. Czasem ktoś go maluje. Czasem jakiś typ opisuje. Momentami czuję się podobnie. Zawsze chcę pomóc. Zawsze wskakuję do tej pieprzonej wody. Najczęściej uwolniony o mnie zapomina. To przykre, bo teraz zająłem jego miejsce.
Bez pomocy, bez nadziei i beznadziejnie walczący. O życie, o codzienność, o przyszłość i przeszłość. O powody do kolejnego głębokiego wdechu, o powody żeby podjąć walkę. I wychodzi mi na to, że takie życie polega na ciągłym próbowaniu, stawianiu sobie celu do realizacji. Brnięciu w niepewności. Społeczeństwo spoglądające z boku zastanawia się co ten człowiek robi? Powiedzą z graniczącą z absurdem pewnością i (co gorsza) zapewne będą mieli rację: „przecie wystarczy wyzwolić się z okowy, zamiast męczyć z żelastwem”. Czasem jednak, jest to trudniejsze, niż wygląda. Bywa, że nie sposób się wyzwolić. Że codzienność i obowiązki wobec innych. Że poczucie odpowiedzialności uniemożliwia jebnięcie wszystkiego i wyjazd w Bieszczady. Jeszcze (jako tako) można przyjąć problemy związane z istniejącymi uwarunkowaniami. Praca, opieka nad bliskimi, trudna sytuacja finansowa i dorzućmy: problemy zdrowotne. Nie sposób przełamać schemat i wyzwolić się z własnego toczenia tego kamienia pod górę.
Z kolei zupełny brak zrozumienia pojawia się kiedy ktoś nie ma siły wstać, z powodów mniej widocznych. Chociaż i to się zmienia, na całe szczęście. Tak czy inaczej: ciążąca głowa. Ciążące myśli. Strach. Paraliż spowodowany ciążącą głową. Tłumienie. Stłumienie. Otumanienie. Spirala myśli, zachowań i utartych działań. Zapętlony, zagubiony. Człowiek przepada. Jest na horyzoncie jednak pomoc. Na ogół. Bo będąc pod wodą, to niewiele widać.
Sen.
Podobno jest lekarstwem. Naszym systemem regeneracyjnym. Pewnie. Wszystko jest kwestią dawki. Czasem człowiek chciałby przespać cały tydzień. Zapaść w sen zimowy jesienią. Albo latem. Wiosną też się zdarza. Te wiosenne zapady są najgorsze. Wszystko się budzi do życia, a ty to pierdolisz. Jak niedźwiedzie, albo jak muminki. W sensie chodzi o to, żeby zapaść w sen, a nie mieć seksualny stosunek do upływającego czasu. Bardzo często chciałbym nawpieprzać się igliwia i iść spać na pół roku. Odejść na chwilę z codzienności, żeby zobaczyć, jak bardzo się nie mylę; jak bardzo jestem tutaj niepotrzebny.
W momencie, w którym działania są niemożliwe powinniśmy odpoczywać. Tylko jak, do jasnej cholery, odpocząć kiedy masz terminy? Zobowiązania? Tak zwane życie? Pętla taka sama, jak ta istniejąca z problemów „istniejących”, albo szubieniczna. Piszę o tym, że trzeba o emocjach porozmawiać. Że mówić, że bliskim, że prosić o pomoc to nic złego. Że tłumienie złe, że inne dyrdymały. Łatwiej napisać, niż zrobić, co nie? Im dłużej się wycinam, wyciszam, uciekam, tym bardziej dobija mnie ciężar głowy i myśli. Tym głośniejszy jest ten głosik, nakazujący działać. Wyrzucający mi ile jeszcze mam do zrobienia. Co jeszcze mi gdzieś uciekło, co jeszcze spierdoliłem. Uciszałem go kiedyś różnymi substancjami. Na krótko. Do wszystkiego się można przyzwyczaić, ale samemu sobie pomóc inaczej niż odcięciem? Jednak w tym miejscu jedno jest ważne: potrzebny jest lekarz. Taki prawdziwy, który powie, że ci odjebało. Inny, który porozmawia. Jeszcze inny, który przepisze lekarstwa, te może zaczną działać? Pozwolą ci na moment odzyskać siły, na przełamanie schematu. Przełam go raz, zdobędziesz narzędzie. Potem kolejne. Zbieraj je, jak w erpegu.
S.
Schemat działań jest wciąż taki sam. Praca, fizyczność (posiłki, kąpiel, sen), praca, fizyczność, praca, … I po jakimś czasie człowiek znika. Dręczy go ten ból… Niefizyczny. Zatraca się w codzienności, która jest gdzieś poza. I to wraca. Przecież, że nikt nie gwarantował, że najgorsze za tobą. Jak to się ma do przeżyć poprzednich pokoleń, które walczyły o życie? Z 20 lat temu napisałbym: nijak kurwa. Oni walczyli, my nie walczymy. Dziś jednak nieco pokory załapałem… Każde pokolenie toczy swoją walkę. Widzę, że obecne generacje ludzi (brzmi jak model nowego robota) walczą nie tylko ze swoimi demonami, ale też z tymi poprzedników. Przelewane brudy z głowy do głowy przez lata zrobiły swoje. Nowi robią co mogą, żeby dzieci pozbawione były traum. Wszyscy uczą emocjonalności, uczuć, czytania… Spokojnie, wspominam tylko o tej świadomej części człowieka v2.4.221.
Clue.
Wszystko sprowadza się do prostego rozwiązania, które wcale nie jest takie proste. Po prostu jesteśmy w procesie uczenia się podstawowych reakcji na życie. Nikt tego nie pokazał, nikt na to nie przygotował. Bez wskazania winnego. Może po prostu są wśród nas jednostki słabsze, są silniejsze. Są zamyślone. Są bezmyślne. Ktoś na to wpada szybciej, a kto inny musi trzeć mordą po dnie i trafić na kotwicę zatopionej łajby, żeby się obudzić. Spoko. Każdy ma swój sposób na poradzenie sobie z codziennością. Jedne sposoby są lepsze, drugie gorsze. Każdy z nich odbija się na percepcji codzienności- to pewne. Ważne żeby pomagały. Narzędzia potrzebne do ogarnięcia codzienności mamy na wyciągnięcie ręki. Najczęściej to rutyna i spokój. Porządek i przewidywalność. Zadbaj o ciało, to pomaga zadbać o umysł. Tutaj przypomina mi się cytat, że pingwiny to jaskółki, które żarły po osiemnastej. No, ale nie o odchudzanie chodzi. Nie wyzbywaj się marzeń, proszę.
Wybrzmiał nieco wujek anonim- dobra rada, kurwa. Moje przemyślenie o bezsensie, rozbitym na etapy, to po prostu próba wyjaśnienia przed sobą samym, własnego procesu regeneracji i autonaprawy. To też małe wskazówki dla mnie z przyszłości, który będzie ich potrzebował, próbując rozpaczliwie złapać powietrze… Tobie mogą być zbędne. Bo czasem pomogą moi armeńscy lekarze, a czasem kojący krzyk Taylor’a. Czasem sen, a niekiedy rozmowa z bliską osobą. Z doświadczenia wiem, że przypadek powoduje, że zdejmujesz pętlę z szyi. Jeśli mogę coś sugerować, to… Bądź gotów na rozmowę, może nadejść niespodziewanie.
Nie było muzycznej anegdotki, ale nadrabiam- tylko się nie przyzwyczajaj. Pixies- „where is my mind” mi chodzi po głowie, musiałem usłyszeć w radio. Uzupełnię muzykę o cytat, którym zakończę dzisiejsze smęcenie: „trust me everything is going to be fine. You met me at a very strange time in my life…”
Dodaj komentarz