Pobyt w Urlichu należy przedłużyć.
Cóż, ze wszystkich niesamowitych niesamowitości, które przyszło mi przeżyć, ta jedna mnie rozbija najbardziej. Polubiłem ten cholerny hotel (chociaż uważam, że ta noclegownia nosi tę nazwę na wyrost). Wyszedłem z pokoju i zszedłem na dół do właściciela, recepcjonisty i jedynej osoby, która „pracuje” i która powinna zostać stąd wyjebana na zbity pysk.
– Gdzie jesteś?!- zawołałem nawalając w zakurzony dzwonek na recepcji. Pomyślałem, że uwielbiam wyprowadzać z równowagi tego człowieka. Tylko, czy on jest człowiekiem? Nie to mam analizować…
– Tu, pali się? Do jasnej kurwy, mógłbyś mi kiedyś odpuścić.
– A niby dlaczego? Nie pamiętasz, jak mi rozpieprzyłeś nos?- co prawda prawie spaliłem mu tę budę, a jego nokaut sprawnie wyłączył mnie z dalszego szkodzenia sobie i otoczeniu. Jakby nie patrzeć, to ten chujek uratował mi trochę życie.
– A kto się tutaj zachowywał jak pierdolona podpalaczka na dopalaczach i z butlą burbona w dupie?- wyczułem, że był dotknięty moimi słowami, może nawet nieco zdenerwowany.
– Tylko nie butla w dupie, wypraszam sobie. Ale tak, może nieco przesadziłem z ilością. Przedłużam pobyt w twoim przepięknym hotelu, Jeff.
– Do kiedy?
– Chuj mnie wie… – A tak naprawdę chyba nie chcę wiedzieć.
– Czyli do końca miesiąca…- powiedział cicho pod nosem, zapisując coś w zeszycie. Z naciskiem na coś, bo pojęcia nie mam co tam nabazgrał.
– Po co zapisujesz to jak długo tutaj będę? Przecież tutaj nikogo nie ma…
– A widzisz, przychodzi tutaj taka pewna bardzo miła panienka. Regularnie o ciebie wypytuje.
– Czyli donosisz na mnie?
Nie czekałem na odpowiedź. Przychodzi regularnie… Dobrze to wiedzieć. Dodaje otuchy. Sporo otuchy. Przeszedłem na drugą stronę, nieco zamyślony. Prawie mnie potrącił taksiarz. Jeżdżą, jak popierdoleni. Stanąłem przed wejściem do Hotelu Morison, gdzie odźwierny lekko dygnął na mój widok, pytając swoją postawą czy zamierzam się taszczyć do środka. Machnąłem ręką, że nie. Że tylko patrzę… Powlokłem oczy do góry, ponad napis i kilkanaście pięter równiutkich okien, aż po sam dach.
– Prowadzicie jakieś prace remontowe na dachu?- spytałem widząc sylwetkę człowieka przy krawędzi, nie odwracając głowy na pracownika hotelu sprzed drzwi.
– Nie proszę pana, nic mi o tym nie wiadomo…- był dość zaskoczony moim pytaniem.
– No to chyba będziecie mieli mały problemik, jak nikt nie ściągnie tego gościa z góry.- Powiedziałem, po czym spojrzałem na mojego rozmówcę. Ten podbiegł do mnie i spojrzał w górę. Jak zobaczył człowieka stojącego przed swoją życiową decyzją, momentalnie zawrócił przez metalowe, przeszklone drzwi prosto do recepcji i w gorączkowym niemym filmie, który oglądałem z zewnątrz, przekazał tę wiadomość współpracownicy. Ta gdzieś dzwoniła. A ja wtedy pomyślałem, że nie mam czajnika w pokoju.
Ostatnie dni doprowadziły mnie do momentu przełomowego. Wyjaśnienia zaszłych sytuacji. Dlaczego zostaję dłużej..? Bo coś się zmienia. Tylko jeszcze nie wiem co (a zazwyczaj szukam tutaj odpowiedzi), na pewno to miejsce. Chociaż… Może, to jednak ja się zmieniłem, a przestrzeń wokół mnie nie do końca? Mam czas. Mam gdzie się zatrzymać. Nie mam tylko czajnika w pokoju. Mam herbatę, a nie mam czajnika Muszę kupić czajnik. I filiżankę. Może dwie..?
Dodaj komentarz