Chwila, czyli co? Krótki epizod, w którym pobieramy tlen z powietrza, zanieczyszczamy planetę, pewnie się rozmnażamy i umieramy.

To była ta optymistyczna część. Dzień dobry z drugiej strony. Wszystko wiosennie budzi się do życia i przyznam szczerze, że mnie to nic nie interesuje. Chociaż dostrzegam, może nawet nie mogę wyjść z podziwu, która to znów wiosna mnie zaskakuje. Może. Jednak od zimy mam wiosenną deprechę, przerywaną chwilami. Tak zwanym życiem. Oczywiście istnieje możliwość, że depresję, to ja mam, kurwa, od jakiś 20 lat. Nie mówię nie. To raz jeszcze: dzień zły. Chciałoby się zacytować klasyka, że może jakiś komar adidasa sprzedał mi, za długo byłem w wojsku, a może po prostu jestem nienormalny. Nawiązanie muzyczne w tekście, również już mam załatwione. To pozostaje kropka i życzenie znośnego. Tak łatwo nie będzie, obiecałem że się zbiorę. No to: rach ciach, zmiotka, szufla, wór i śmietnik.

Brak publikacji na łamach strony podyktowany jest, zwyczajnie, bezsilnością. Chociaż ostatnia rozmówczyni pewnie zaznaczyłaby, że to paraliżujący strach. Który ja, jako ja przełamuję, a tak wiele osób tego nie może przezwyciężyć. Ja mimo strachu robię, ale nie wiecie ile za to płacę. „Bez owijania chuja w koc”- jak to mawiał inny, pewien słynny (w bardzo wąskim gronie) zmarły poeta. Parę zapisanych słów życia nikomu nie zmieni. Nie zwróci, ani nie zawróci. Jakkolwiek płytko brodzimy w tym szambie… Już o tym wspominałem, że piszę i tak, ale kliknąć ten przycisk: Opublikuj. Oj, joj, tutaj już jest różnie. Różnie, z naciskiem na unikam klikania.

W tak zwanej minionej chwili, przeglądałem oczywiście swoje zapisane przemyślenia. Przeczytałem je nawet na głos, przy włączonym mikrofonie. Przyznaję, że nie usiadłem do odsłuchu i „obróbki”, możliwe, że nigdy tego nie zrobię. Ale mam przemyślenia. Pełno przemyśleń, ale tym razem związane z własnymi zapiskami. Uważam, że w większości tekstów mógłbym rozwinąć się dużo bardziej. Czuję niedosyt poruszanych tematów. Zaczepiam go, rozdrapuję ranę i przeskakuję dalej. Mógłbym trochę potaplać się w tym stworzonym bałaganie. Upuścić nieco więcej krwi. Potowarzyszyć konającemu. Dobra to mam ciebie na świadka. Stawiam sobie to jako cel, do uzupełnienia, zanim kolejna chwila mi minie. Może zdążę za życia. Zauważalnie, coś się kroi… I tak, pojawią się myśli, które to wszystko pewnie po blokują, ale… Chyba na tym polega codzienność. Zauważam, że zahaczam teraz treścią o esej związany z bez sen s em, możliwe, że jeszcze go nie opublikowałem. Tak czy inaczej, wracając z utęsknieniem do chwili… Nie. Jeszcze momencik. Przyniosę sobie tutaj ciastki (te z rodzynkami i czekoladą) i kawusię. Zaczekaj proszę.

Chwila była nieco dłuższa, bo ciastki się skończyły. Wszystko się kiedyś kończy. Nieznośnie ciepło się robi na zewnątrz, trochę mnie to martwi. Chociaż pierwszymi myślami były: „przyjemnie w słoneczku, poleżałbym na leżaczku, otwórz oczy bo się wypierdolisz”. To spacer do sklepu i krótki small talk z ekspedientką, o porannej secie na rozruch, jest już za mną. Chodziło o to, że zrobiło się ciasnawo w alejce z ciastkami. Często tu bywam, przyznaję, ale to nie moja wina, ani ciastków (bo one nigdy nie są winne). To raczej pani z pękniętymi plecami zajmowała całą przestrzeń. No, ale do słodyczy wracając: te moje ulubione są blisko półek z alkoholem. Kiedy pani mnie zauważyła, oceniła, że muszę coś sobie pierdolnąć z rana, żeby zacząć żyć. Żeby tylko wiedziała, że nic nie pomaga… Nieskrywane zaskoczenie wywołały moje słowa, że ja właściwie to po ciastki przyszedłem, nie po alko, że za wcześnie dla mnie. Że gentleman, że południe. Że rano to owszem: teina, czasem kofeina. Ekspedientka przetoczyła się pod półki z alko, żeby mnie przepuścić do ciastek. W jej odpowiedzi wyczuwam chęć wyjaśnienia się z powierzchownej oceny, że niektórym pora nie przeszkadza, że rano to muszą „na rozruch”, że ciastki z rana to co innego, i że proszę uprzejmie (z pełnym zrozumienia uśmiechem). To ja się dosiadam do uczty, skory do zaczepek i rzucam, że: co to za różnica droga pani, czy to ciastki, seta, czy 30mg opiatów, że może „ci tamci” z nocki wracają. Rzucam przypuszczenia, że mają wieczór o siódmej rano, że to czas na „netflix’n chill”. Że może relaks wieczorny rano- ciągnę dalej na jednym tchu. Na co ona wtrąca niemiłosiernie: „nie. Tamci to muszą, bo my nie musimy, my możemy.” Nie jesteśmy już jedną drużyną. Dotyka mnie jej prostolinijność. Tak mi się wydaje, po jej słowach, że kurwa, średnio możemy. Oceniamy powierzchownie, odbijamy swoim przekonaniem, katalogujemy i… I idziemy dalej. Szkoda czasu na śmieci. To ja tylko mówię w odpowiedzi: że kartą, że miłego dnia. Że do widzenia. Bo kiedyś tu znów przyjdę po te ciastki i świetnie sobie z tego zdaję sprawę. Odchodząc słyszę jak następny przy kasie mówi: „i sto parkowej proszę”. Nasze spojrzenia z ekspedientką znów się spotykają na moment, kiedy prawie wchodzę w zamknięte drzwi sklepu. Kiwamy wtedy głowami ze zrozumieniem. Znów jesteśmy w jednej drużynie. Bo my nie musimy, bo my możemy.

Przyglądam się uważniej swojemu otoczeniu. Wszystko się kiedyś kończy, a doświadczanie tego końca, to dla mnie, właśnie ta trwająca chwila. Często ją marnotrawię (bo nie robię tego, do czego mnie stworzono), często ją marnotrawię (bo nie robię tego, czego oczekuje społeczeństwo), często ją marnotrawię (bo nie mam siły), często ją marnotrawię (bo zajmuję się bzdurami). Cały ja. Może i masło maślane. Daleko nie szukając przykładów… Słuchałem sobie ostatnio polskiej muzyki lat 80-tych. Naszły mnie, oczywiście, przemyślenia. Słyszałem, grałem i śpiewałem tę konkretną piosenkę nie raz. Że w sensie niby znam. Jednak dopiero teraz naszły mnie myśli, że też miewam wrażenie, że naprawdę nic nie potrafię. Jestem bezsilny i bezwartościowy w tym, co mnie tyle czasu zajmuje. Że bezsilny i bezwartościowy wobec otoczenia. Nie umiem nic (teraz już wiesz, którą). Co ja będę robił, jak nie będę robił tego co robię? Że nawet nic ostatecznie nie robię, by wyjść z potrzasku sytuacji. Bo brnę w codzienności i jedynie dalej przepycham się z myślami. Wiadomo, że żyję. Że jest okej. Że zaspokajam pierwsze potrzeby. No znośnie jest nawet, że kurwa tylko wymyślam sobie problemy, na których rozdrapanie tracę czas. Jest też (jak zawsze) druga strona,  jak autorzy tekstu: jednak snuję plany. Marzę sobie o przyszłości (która jak w przypadku wspominanych muzyków się ziściła), o miejscu w którym mógłbym być gdyby… No i cóż (choć chciałoby się rzec co innego). Może wykonam kiedyś kroki, które mogłyby odwrócić się w coś, co zmieni moje położenie. Może nigdy się nie ruszę. Poczułem bliskość i „głębokość” tekstu. Myślę, że takie olśnienia zawsze są na plus. Może tylko się robię naprawdę stary. Może zawsze jest lepiej tam, gdzie nas nie ma, a przemyślenia pozostają zapiskiem chwilowej świadomości. O wątpliwościach to już było, a może dopiero będzie…

Tylko, że… Z (jeszcze innej, bo druga już była) strony jestem jedną z ośmiu miliardów osób. Drobiną. Do tego jestem tu tylko na chwilę. To może faktycznie smaczna whisky wieczorem i książka mi wystarczą? Właściwie, to przecież, jest tutaj bardzo dobrze.

Wprowadzam niewielkie korekty w kierunku własnego rozwoju, ale sens tych ruchów można owiać minutą ciszy. Jedni zakładają rodziny, inni je rozbijają. Ktoś szuka punktu zaczepienia w gonitwie, a kto inny uziemia się implementując wprowadzenie ołowiu wprost do mózgu. Kto inny odrzuca tematy, żeby nie zatruwać sobie spokojnego przepływu. Poświęcenie czasu na analizę, zebranie myśli i spisanie ich, a do tego w temacie upływającego czasu, wydaje się konkretną stratą czasu. Czasu, którego mamy tutaj niewiele. Bo życie trwa przecież chwilę. Dlatego warto żyć, choć to inna piosenka…

 


Odpowiedzi do „Chwila”

  1. inthe7thheaven

    Chyba już wiem jak tu komentować. Niby jeszcze taka stara nie jestem, ale średnio techniczna.
    W każdym razie – bardzo poruszający tekst. Czuć w nim dużo autentycznych emocji.
    Lęk przed publikacją… Zawsze się jakiś pojawia. Natomiast cieszę się, że go przełamujesz. Czekam na więcej Twoich tekstów 🙂

    1. Cieszę się, że się postarałaś i „ogarnęłaś” system komentarzy. Blogi to chyba trochę nie Twoja epoka, więc naprawdę możesz być z siebie dumna.

      Przerażają mnie wątpliwości, chociaż bardziej ich brak. Boję się przywiązania, chociaż bardziej straty jak już się przywiążę.

      Nie publikuję, jak nie mam do siebie siły. Nie lękam się, albo nie rozumiem, że to strach…

      Dzięki za pozostawienie śladu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *