„Listy” to fikcja literacka (nie prywatna korespondencja). Trochę listów w życiu napisałem, a niektóre mi je (nawet) uratowały. Lubię tę formę.

 

31.03.2004

Powinienem napisać te słowa dużo wcześniej. Brak odwagi, czy może zdecydowania w działaniach, jak zawsze pracuje na moją niekorzyść- na moją stabilność z resztą też… Pewnie trudno Ci w to uwierzyć, ale jednak… Rzadko pokazuję tę stronę swojego jestestwa.

Wiesz, zawsze kiedy piszę listy, staram się je redagować tak, że gdyby jednak trafiły do przypadkowego adresata to… Żeby dla niego pozostały nieco bardziej enigmatyczne, niż dla docelowego odbiorcy. Pragnę wejść w szczegóły, ale jednak powinienem zachować swego rodzaju dystans i prywatność. W końcu nigdy nie wiadomo kto się do tego tekstu dobierze. Sztuka pisania listów chyba zanika i parafraza Joanne Muray tutaj jest nieprzypadkowa, ale już pieprzyć te dygresje. W moim wykonaniu to żadna sztuka, a raczej cud, cud że zdecydowałem się odezwać do Ciebie Salinko.

Rozpadam się na miliony drobinek, kiedy tylko nikt nie patrzy. Podobnie się czuję kiedy Ty na mnie zerkasz. Widzimy się przecież każdego dnia. To zabawne o tyle, że wiemy o sobie tak wiele, a wymieniliśmy ze sobą maksymalnie tyle słów ile ma początek listu, który badasz swoim przenikliwym wzrokiem. Z resztą nie tylko Twoje oczy działają na mnie tak, że nie wiem co powiedzieć. Głos. Dłonie, nadgarstki, szyja. Bardzo je lubię. Podobnie jak włosy, nawet w nieładzie. Wymiana informacji o nas następuje za pośrednictwem osoby, która jest dla nas tak bardzo ważna. Wiem, że bez jej wsparcia trudno byłoby mi przeżyć ten miniony, jednak bardzo ciężki czas. Przyjaciółka, partnerka, kochanka. Robi nam więcej, niż my możemy dla niej. Niczego nie chcę zmieniać, niczego nie chcę psuć. Wdzięczność nosić będę chyba do końca mojego cholernego życia. W sumie przeżyliśmy więcej, niż niejedno małżeństwo, a nadal jesteśmy razem… Czuję, że to w końcu jebnie. Ale co tu rozpisywać tematy, którymi Twoja przyjaciółka się z Tobą i tak dzieli. Pewnie znasz je lepiej ode mnie…

Myślę, że to główny powód dla którego list ten nigdy nie powstanie. Nigdy nie zostanie wysłany i dostarczony do Ciebie. Dużo lepiej zawiesić go w przestrzeni pomiędzy napisaniem, a dostarczeniem. Dużo lepiej go nie pisać, bo sama myśl o treści zaczyna psuć moją relację z naszą przyjaciółką. Powinienem porozmawiać o tym. Porozmawiam. Ale list już piszę przecież…

Owijać potrafię, przyznaję się bez bicia. Postaram się jednak już przelewać myśli wprost. Piszę do Ciebie z prozaicznego powodu. Najprostszego w świecie. Spędziliśmy razem noc… Tym razem to ja zacząłem. Spokojnie i z lekkim ściskiem w żołądku. Za każdym razem kiedy zerkałem w Twoje oczy, wypowiadając słowa, przechodził mnie dreszcz. Kiedy czułem zapach Twoich perfum: również. Kiedy nasze dłonie się spotkały, serce biło mi mocniej, a sen tworzył dalej wizje rozmazane, niewyraźne, pełne dopowiedzeń i jakiegoś dziwnego przeczucia, czy może przekonania o wydarzeniach, które (chyba nie) mają miejsca… Najdziwniejsze było to przekonanie o obecności ukierunkowanej osobowo, chociaż tak nierealnej i tak niewyraźnej. Część wydaje mi się zupełnie bez sensu. Jak moglibyśmy znaleźć się w takiej sytuacji? Jak świat mógł zniknąć na ten krótki moment? Mimo wszystko jestem pewien, że byłaś tam Ty.

Po tym jak przeczytałem fragment książki rozmawialiśmy przy ciepłym blasku nocnej lampki. Zbliżyliśmy się w wypowiadanej historii. Wtedy już dokładniej widziałem delikatną kreskę pod okiem, okruszki tuszu przy nosie, nieco zmęczone ale uśmiechnięte oczy, tak niesfornie przysłonięte zmierzwionymi włosami. Wtedy też, Ty przejęłaś książkę, przewertowałaś do IX rozdziału, żeby potem cofnąć się o stronę i przeczytać ostatnie zdanie poprzedniego. Zrobiłaś przerwę bez odrywania wzroku od tekstu. Zacisnęłaś zęby na dolnej wardze. Przekładałaś kartki do XXIV rozdziału, cofając i czytając ostatnie zdanie z XXIII. Miałaś to znów zrobić, ale położyłem swoją dłoń, na Twojej (serce mi zaraz wyskoczy, na samą myśl i wspomnienie dotyku). Zatrzymałem to Twoje wertowanie. Spojrzałem na Ciebie starając się znaleźć jakąś wskazówkę. Twoje oczy się uśmiechnęły i zaszły swego rodzaju mgłą, jakimś szaleństwem. Wtedy już czytaliśmy… Razem. Wracaliśmy do tego wielokrotnie. Za każdym razem z coraz to większą swobodą i odwagą. Z coraz to mniejszym zawstydzeniem. I znów. Raz Ty wchodziłaś w moje słowo, raz ja wciskałem się ze swoimi paroma groszami. Śmialiśmy się, drżeliśmy razem, uśmiechaliśmy się. A nasze oddechy? To z nimi działo się coś dziwnego. Z początku każde samo sobie. Jakby osobno, jakby niezależnie. Z czasem zsynchronizowane, aby potem łapać już tlen każdym ułamkiem trwającego czasu, byle wspólnie, choćby odrobinę. Jedno i drugie chciało czytać dalej, jeszcze kawałek, tę literę ja, a Ty już następną. Niesamowita synergia. Wszystko to doprowadziło do momentu, w którym to głosy wpadły w rezonans wypowiedzi pełnej emocji i niedopowiedzeń… Tempo znów spadło. Czas przestał biec. Pozostało słodkie zmęczenie i wspólnie wybijany rytm serc…

Zapaliłem. Czułem Twój wzrok na sobie. Chwyciłem ponownie książkę. Poszukałem ostatniej strony rozdziału XXIV. U nas też zaczęło świtać, a wspomnienie tej nocy pozostało ze mną długo po przebudzeniu.

Bez znaczenia, czy kochaliśmy się przez pół nocy, czy czytaliśmy naszą ulubioną książkę. Przeżycie tego z Tobą było czymś niesamowitym i nierealnym. Było czymś, czego nie przewidywałem i czego nie pragnąłem bardziej, niż teraz, kiedy się wydarzyło. Bliskość myśli i bliskość ciał. Dystans poznania i dystans uczucia.

Kończę ten list bez nadziei na odpowiedź. Bez nadziei na wspomnienie. I bez podpisu.

PS
To tylko sen…


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *